Przygoda życia

powrót

Wywiad

U pani Wiesławy Mędrzyckiej decyzja o wzięciu udziału w Metamorfozie zbiegła się z 60. urodzinami. Zgłoszenie było swego rodzaju nie planowanym prezentem urodzinowym, jaki sama sobie zrobiła. I trzeba przyznać, że prezentem niezwykle trafionym. Rozmawiając z panią Wiesią teraz, po Metamorfozie, nikt by się nie domyślił, ile faktycznie ma lat. I nie chodzi tu wyłącznie o wygląd – a wygląda rewelacyjnie. Przede wszystkim czuć, że rozmawia się z osobą młodą duchem, ciekawą życia i chcącą z tego życia jak najwięcej brać. A rozmawialiśmy oczywiście o tym, jak pamięta te trzy miesiące Metamorfozy i jak teraz – już po wszystkim – wygląda jej życie.
rejuvi cosmetics
Przygoda życiaWiesława Mędrzycka

Cabines - Pamięta Pani ten moment, kiedy pierwszy raz usłyszała o Metamorfozie?

Wiesława Mędrzycka - Pamiętam bardzo dobrze. Było w tym sporo przypadku. Akurat wybierałam się do córki do Poznania – mąż odwoził mnie na dworzec. W samochodzie w radiu usłyszałam o tym, że jest taka akcja – i pojawiła się myśl, żeby spróbować. Już w drodze, z pociągu zadzwoniłam do radia. Jak tylko przyjechałam do córki, zrobiłyśmy zdjęcia i zgłoszenie zostało wysłane.

Cabines - Czyli to była chwila, impuls, bez kalkulacji i zastanawiania się, bez rozważania za i przeciw…

W.M. - Tak, zdecydowanie. W tym momencie, kiedy usłyszałam o akcji, coś się w głowie zapaliło, otworzyła się jakaś szufladka. Chyba gdzieś podświadomie chciałam w sobie coś zmienić. Faktem jest, że wyglądałam już jak taka typowa babcia – co bardzo dobrze widać na zdjęciach „przed”. Lata płynęły, człowiek przestał dbać o siebie, nieszczególnie zdrowy tryb życia też zrobił swoje. To był dobry czas na przemianę – i skoro trafiła się okazja, grzech byłoby nie spróbować.

Cabines - Jak na wiadomość o Pani decyzji zareagował mąż, rodzina?

W.M. - Bardzo pozytywnie. Od początku wszyscy bardzo mnie wspierali i chcieli, bym dostała się do finału. A kiedy już się to udało, cieszyli się razem ze mną z postępów. Na gali finałowej był mąż, córki, znajome – świętowaliśmy razem.

Cabines - Jak Pani wspomina galę finałową? Był stres czy nie bardzo?

W.M. - Wspaniałe doświadczenie, świetnie się bawiłam. Chociaż stres też był oczywiście, zwłaszcza kiedy w ostatnim wyjściu musiałam przejść po dywanie w butach na obcasach. To był pierwszy raz od 40 lat, kiedy włożyłam takie buty! Na dodatek nie było czasu, żeby to dobrze przećwiczyć. Ale udało się (śmiech). Ten finał to było takie podsumowanie trzech miesięcy pięknej przygody. Okazja, by jeszcze raz spotkać się z całym zespołem, oficjalnie wszystkim podziękować. Było naprawdę świetnie i zostanie mi to w pamięci na zawsze.

Cabines - Czy przed Metamorfozą wiedziała Pani, czego się spodziewać po tej akcji, miała Pani jakieś konkretne oczekiwania, czy raczej na zasadzie „co ma być, to będzie”?

W.M. - Wcześniej oczywiście widziałam parę metamorfoz pokazywanych w prasie czy w internecie. Ale to były bardzo powierzchowne akcje, oparte na makijażu, zmianie stylu ubierania – i właściwie tyle. W przypadku akcji pani Kasi wiedziałam, że mogę oczekiwać więcej – z założenia miała to być przemiana holistyczna, kompleksowa. Już same informacje na temat Wyspy Harmonii, tego, jak podchodzi się tam do klienta i jakie efekty osiąga, rozbudzały wyobraźnię. Warto podkreślić, że nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z gabinetem kosmetycznym i profesjonalnymi zabiegami. To było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. I nie ma co ukrywać – było trochę strachu, połączonego z ciekawością i ekscytacją – jak to będzie, jakie będą efekty.

więcej w Cabines nr 64

rozmawiał:
Michał Domański
publikacje Cabines 64
do góry | powrót